- Miejsce Polaka jest w Polsce – mówi Josef Miller, zapytany, dlaczego po ponad 40 latach na emigracji zdecydował się wrócić do kraju.
Nie kryje, że tęsknił. W Australii, gdzie mieszkał, brakowało mu nie tylko śniegu, co jest szczególnie dojmujące w okresie Świąt Bożego Narodzenia.
- Teraz „White Christmas” brzmi zupełnie inaczej – mówi, grając na fortepianie świąteczny amerykański szlagier.
Przez te wszystkie lata Pan Josef – wielki patriota, człowiek głębokiej wiary, miłośnik Chopina i polskiego romantyzmu – tęsknił za swoją Ojczyzną.
***
Urodził się w Warszawie, na Powiślu. Z nostalgią i czułością opowiada o rodzicach i bracie Piotrze. Podkreśla, że wszyscy mieli dusze artystyczne, choć ojciec był bardzo zdolnym i docenianym inżynierem. Mimo że – jak podkreśla pan Josef – jego tata nie był w żadnej strukturze komunistycznej, po wojnie został zauważony i mianowany na jednego z pierwszych dyrektorów Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu.
Pan Josef poszedł niejako w ślady ojca i skończył Politechnikę Warszawską. Pewnie wiódłby w miarę spokojne życie w Polsce, ale duch patrioty nie pozwolił mu bezrefleksyjnie patrzeć na to, co dzieje się w Ojczyźnie. Z bólem do dzisiaj wspomina mieszkanie na warszawskiej Pradze, naprzeciwko komendy Milicji Obywatelskiej. Opowiada, że w podziemiach tego budynku okrutnie katowano ludzi, a przerażające odgłosy pamięta do tej pory…
Jako młody człowiek zdecydowanie sprzeciwiał się komunistycznej radzieckiej okupacji. Jego opozycyjne działania zmusiły go wkrótce do wyjazdu z Polski, musiał uciekać, by ocalić życie.
- Czy chciałem wyjechać z Polski? Prawdopodobnie nie, bo jestem patriotą i chciałem żyć w swoim kraju – wspomina po latach.
Uciekał przez Berlin. Mógł zostać za naszą zachodnią granicą, gdyby zdecydował się na propozycję jednego z Niemców. Ten – z racji na niemiecko brzmiące nazwisko Miller – zaproponował, że za 20 tys. marek wystawi mu niemieckie dokumenty. Pan Josef nie chciał o tym słyszeć. – Ja jestem Polakiem! – podkreśla i dziś.
W 1977 roku, z papierami uchodźcy politycznego, dostał azyl w Austrii – jedynym bezwizowym państwie, do którego mógł wtedy uciec. Stamtąd los rzucić go na koniec świata…
***
Po 6 latach w Austrii, gdzie jako inżynier pracował na wysokim stanowisku w międzynarodowej firmie, znalazł się niespodziewanie dla samego siebie w Australii. Był rok 1983.
- Zaoferowano mi pracę na innym stanowisku, przy nowych technologiach i najnowocześniejszych maszynach, na placówce w Republice Południowej Afryki. Ucieszyłem się nawet, bo miałem pracować z moim kolegą, najpierw w Kapsztadzie, potem w Johannesburgu. Ostatecznie wylądowałem w Melbourne w Australii – śmieje się pan Josef. Później miał możliwość powrotu do Austrii, ale został na antypodach.
Stopniowo zaczął się dokształcać i rozwijać swoje zainteresowania biznesowe. Jednocześnie nie zapomniał o wykształceniu muzycznym. Grał, komponował, jego przesiąknięta duchem polskości muzyka znajdowała coraz liczniejsze grona odbiorców. Muzykę pana Josefa można usłyszeć m.in. w filmie dokumentalnym „Kościuszko – Jeszcze Polska zatańczy” w reżyserii i produkcji Kosciuszko Heritage INC oraz dużej australijskiej Kompanii Multimiedialnej SBS. W jego twórczości usłyszymy fascynację Fryderykiem Chopinem i polskim romantyzmem.
https://www.youtube.com/watch?v=P909i2hOamM
***
Ta tęsknota, dusza romantyka, polskość, którą zawsze nosił w sercu, pchnęły go do powrotu na łono Ojczyzny. Wraz z żoną Martą postanowili wrócić do Polski. Długo szukali wymarzonego domu. Wiedzieli, że chcą zamieszkać wzdłuż Wisły, na prawym jej brzegu, w niewielkiej miejscowości, województwo miało drugorzędne znaczenie.
Będąc w Australii, szukali ofert w internecie. Przejrzeli ich ok. 10 tys.! Czas płynął, zbliżał się czas wylotu, a oni nie mieli domu. Wreszcie go znaleźli! Piękny, położony na wzniesieniu, w cichej okolicy w niewielkim Sobowie w gm. Brudzeń Duży.
Pani Marta stworzyła z tego miejsca perełkę. Zadbała o ogród, zadbała o wnętrze, w którym unosi się duch i Fryderyka Chopina, i Adama Mickiewicza, i Juliusza Słowackiego. Czuć tu polskość, czuć wiarę katolicką. Na ścianie w salonie wisi obraz „Jesus, I trust in You” (Jezu, ufam Tobie), takich symboli jest tu więcej.
- Mieszkamy tu od dwóch lat. Ludzie nas znają, chyba już wsiąknęliśmy w tę społeczność – śmieją się małżonkowie. – Od jednej pani kupujemy świeże jajka, inna co niedzielę pilnuje nam pieska, byśmy mogli iść do kościoła. To nasze miejsce i jesteśmy wdzięczni Panu Bogu, że je znaleźliśmy.